Texto alternativo para invidentes

Lepszego planu na poniedziałkową rywalizację mężczyzn w łukach klasycznych nie dało się napisać. Startowało trzech Polaków, a występ każdego z nich oznaczał pełen emocji pojedynek. A na koniec dnia na pojawił się mistrz olimpijski Mete Gazoz i pokazał, że jest w niesamowitej formie.

Poniedziałek na łucznictwie był jak dobry obiad, do którego podano jeszcze przepyszny deser. Zaczęło się od występu Kacpra Sierakowskiego, który w 1/32 rundy eliminacyjnej rywalizował z Cypryjczykiem Charalambosem Charalambusem. Obaj strzelali bardzo równo i do rozstrzygnięcia pojedynku niezbędna była dogrywka – Cypryjczyk strzelał pierwszy. Trafił dziewiątkę, Polak odpowiedział… także dziewiątką. Ale jego znalazła się bliżej środka tarczy i to nasz zawodnik przeszedł do kolejnej rundy. A w niej czekał już Holender Steve Wijler – indywidualny wicemistrz świata z 2017 roku, mistrz Europy z 2018 roku (odbywały się w Legnicy) i wicemistrz olimpijski w drużynie. – Paradoksalnie dla mnie napięcie w starciu w utytułowanym rywalem jest mniejsze, niż wtedy, gdy rywalizuje z mniej znanym zawodnikiem – mówił Sierakowski, który strzelał naprawdę dobrze i stoczył kolejny wyrównany pojedynek. – Trzeba mieć czasem trochę szczęścia – uśmiechał się zawodnik. – Wszystko zależy od tego, jak się przegra. Inaczej jest wtedy, gdy porażka wynika z tego, że nerwy nie pozwoliły na dobry strzał, a inaczej, gdy pechowo zdecydują milimetry. To oczywiście będzie truizm, to co powiem, ale żadnego pojedynku nie można przeżywać i rozpatrywać zbyt długo. Tych strzelań w ciągu roku jest przecież wiele – słusznie zauważył Sierakowski, który postarał się przystawkę i pierwsze danie.

Niezależnie od tego, ile łucznicy już stoczyli w tym roku pojedynków i ile jeszcze stoczą. Niezwykle ważnym momentem był występ Sławomira Napłoszka.

I to było danie główne, bo nie da się ukryć, że Napłoszek jest w tej chwili najbardziej rozpoznawalną postacią polskiego łucznictwa. Kilku przedstawicieli mediów przyjechało specjalnie na stadion KS Płaszowianka, żeby zobaczyć jego pojedynek i porozmawiać właśnie z nim. – Gratulacje Sławek! – rzucił ktoś z otoczenia łuczników po występie zawodnika w pojedynku z Ukraińcem Artemem Owczynnikowem. – Nie ma czego. Przecież przegrałem – uśmiechnął się łucznik, który świetnie odpowiedział na głód emocji wśród kibiców. Był i strzał w ostatniej sekundzie czasu przewidzianego na wykonanie próby i… na sam koniec pojedynku sytuacja, która rozstrzygała o „być albo nie być Polaka” w turnieju Igrzysk Europejskich. W ostatnim strzale Napłoszek potrzebował „dziesiątki”, żeby przedłużyć rywalizację. Wymierzył, puścił strzałę, ale niestety udało mu się trafić „tylko” sześć.

– Jestem trochę zły na siebie po ostatnim strzale. Nie przygotowałem go dobrze, jak już naciągnąłem, to wiedziałem, że będzie trochę problemów – mówił Napłoszek, który przyznał, że marzył mu się w kolejnej rundzie pojedynek z Mete Gazozem – najlepszym chyba obecnie łucznikiem świata. – Trochę punktów zabrakło w rundzie kwalifikacyjnej. Inaczej wyglądałoby rozstawienie. W 1/32 miałbym innego rywala – wyjaśniał zawodnik, który nie zamierza poddawać się w kwestii wywalczenia przepustki na igrzyska olimpijskie w Paryżu. – Nie odpuszczam. Już wcześniej tak powiedziałem i to podtrzymuję. To są moje ostatnie Igrzyska Europejskie, a igrzyska w Paryżu także będą moimi ostatnimi – mówi Napłoszek, którego teraz powinien czekać start w mistrzostwach świata.

Gdyby Napłoszek awansował do kolejnej rundy, to zmierzyłby się w niej z mocnym Hiszpanem Miguelem Alvarino, który w niedzielę zdobył złoty medal i kwalifikację olimpijską w mikstach. – Jej w dobrej formie, ale z nim można powalczyć, z Gazoz to jest teraz poza zasięgiem – komentowano w polskim obozie.

Na deser do rywalizacji z tureckim mistrzem świata na sam koniec dnia przystąpił Oskar Kasprowski, który najpierw pokonał 6:4 Roya Drora z Izraela, a następnie… – Miałem spore przeżycie, bo rywalizacja z takim zawodnikiem w imprezie w swoim kraju, jest czymś wyjątkowym. Co czyni Turka takim niezwykłym zawodnikiem? W łucznictwie ma się talent w głowie i w sercu – mówił Kasprowski, który walczył dzielnie, ale gdy Gazoz w pewnym momencie pojedynku trafił strzałę za strzałą idealnie w sam środek tarczy, ktoś z trybun krzyknął tylko: – Sztuczka jak u Robin Hooda. Czegoś takiego, jeszcze nie widziałem!

– Bardzo fajna impreza. Dobrze mi się tu strzela, jest trochę wiatru, ale to dobrze. Bo umiem się odpowiednio ustawić. Przyjechałem dobrze przygotowany, bo czuję się zobowiązany do walki o złoto, o medal. Czy jestem w wysokiej formie? Tak jestem – mówił 24-letni Turek, który pojedynek z Polakiem zakończył wynikiem 6:0.