Toprock, footwork i freeze. Polacy z szansą na sukcesy w breakingu
Breaking to dyscyplina, która w Paryżu zadebiutuje w programie igrzysk olimpijskich. Jednak już wcześniej, bo podczas III Igrzysk Europejskich Kraków – Małopolska będzie można podziwiać ją w naszym kraju. O jej tajnikach opowiadają Igor „Wigor” Wypiór, aktualny brązowy medalista mistrzostw Europy i trener polskiej kadry breaking Adam Stefański.
Większość ludzi kojarzy tę dyscyplinę pod nazwą breakdance, choć fachowo nazywa się ona breaking. Skąd ta różnica?
Adam: Breakdance to przede wszystkim nazwa medialna. Kiedy breaking stawał się popularny, a w Europie było w latach 80., pamiętnej trasy Rock Steady Crew, wtedy zostało to nagłośnione przez media, a na terminologię nikt nie zwracał uwagi. Ci, którzy wiedzieli w czym rzecz, mówili breaking lub b-boying. Breakdance to nazwa funkcjonująca bardziej u laików, od razu było wiadomo, że chodzi o „kręcenie na głowie”, taniec-połamaniec. Jednak, kiedy ta dyscyplina znalazła się w programie igrzysk olimpijskich, nazewnictwo musiało zostać doprecyzowane.
W USA breaking pojawił się w latach 70., a kiedy dotarł do Polski?
Adam: Są różne przekazy, bo dużo zależało od przepływu informacji. Żyliśmy w takim systemie państwowym, że wiele rzeczy do nas nie docierało. Ogólnie utarło się, że to też lata 80., choć pojawiają się głosy, że niektórzy widzieli to w USA już w latach 70. i gdzieś tam próbowali swoich sił po powrocie do kraju. Moda szła z Zachodu, a jak wiadomo, jeśli coś do nas przychodziło stamtąd, to ludzie się tym bardziej interesowali. Nie wszyscy do końca rozumieli, że to breaking i tworzyli swoje rzeczy, mieszali style taneczne. Dopiero w ostatnich dziesięciu latach zaczęło się to krystalizować. Początki były zresztą w bardzo różnych miejscach, od małych miasteczek po te największe ośrodki, gdzie jednak breaking pojawiał się dużo później. Nie wiem, skąd się to wzięło, ale nawet Warszawa, stolica, była jednym z ostatnich miejsc, w których ten taniec się pojawił. Przywieźli go zresztą ludzie z mniejszych ośrodków.
A jak wyglądały Twoje początki Igor?
Igor: To było trzynaście lat temu, w 2009 roku. Zacząłem w szkole tańca w Nowej Hucie, gdzie zajęcia prowadził b-boy Decu i właśnie u niego stawiałem pierwsze kroki. Zajawka zaczęła się od tego, że na krakowskim rynku widziałem tancerzy, którzy robili show breakingowe i bardzo mi się to spodobało. Strasznie chciałem spróbować, poszedłem na pierwsze zajęcia, ale tam trener uczył takich naprawdę podstawowych ruchów, a ja, jako mały dzieciak, chciałem się tylko kręcić na głowie i stawać na rękach. Wtedy, po pierwszych zajęciach odpuściłem, ale po paru latach wróciłem i jestem w tym na stałe.
A kiedy zacząłeś trenować na poważnie?
Igor: Tak bardzo poważnie zacząłem traktować breaking sześć lat temu. I od tamtego czasu maksymalnie skupiałem się na treningach, nie odpuszczałem, nie robiłem sobie żadnych przerw. I myślę, że wtedy zacząłem też sportowe podejście do tego.
Kiedy breaking przerodził się w sport?
Adam: Nie przerodził się i według mnie nigdy się nie przerodzi! Początkowo nie było żadnego systemu oceniania, który można było spisać na papierze, wykonać do niego jakąś aplikację. Sędziowie wskazywali ręką w stronę zawodnika, którego uznawali za zwycięzcę, a na niektórych imprezach wybierał go po prostu zgromadzony tłum. Jednak to wszystko zaczęło się rozwijać i zmienił się także system oceniania. Podobnie zresztą jak w innych dyscyplinach, rozwój technologii spowodował poprawę treningów, lepsze poznanie swojego ciała. Nadal jednak pozostaje w tym artyzm. Jako sport funkcjonuje bardziej na papierze, bo bez tego, jako ludzie z ulicy, nie weszlibyśmy na salony. Musiał pojawić się system oceniania zrozumiały dla zwykłego obserwatora, który siedząc przed telewizorem, widzi dziewiątkę sędziów naciskających przycisk niebieski lub czerwony, wskazując zwycięzcę. Spisano wszystko to, co ocenialiśmy do tej pory, choć nie było to skodyfikowane. I to był pierwszy krok. Potem powstały związki sportowe, no i pojawił się lobbing, by breaking pojawił się w programie igrzysk olimpijskich. Kiedy jednak popatrzymy na bitwy, żaden element nie został odebrany, nadal jest w tym sztuka.
Jak w praktyce wygląda ten system oceniania?
Adam: Są dwie wersje systemu oceniania, ta uproszczona nazywa się Threefold, który ma trzy kategorie i wersja rozszerzona Trivium, która ma ich sześć. Ta pierwsza używana jest na imprezach lokalnych, rzadziej krajowych. Na mistrzostwach Europy czy świata, na imprezach globalnych, stosuje się Trivium. Porównujemy dwóch zawodników, stojących na polach czerwonym i niebieskim. Zaczyna zawodnik z pola czerwonego. Oczywiście ten z niebieskiego ma prawo wyjść pierwszy, ale jeśli nie chce, to obowiązkowo musi to zrobić ten z pola czerwonego. Oceniamy technikę, kreatywność, muzykalność, prezentację na scenie i różnorodność ruchów. Do tego dochodzą małe punkty, które możemy dodać zawodnikowi np. za spontaniczność, reakcję na muzykę, czyli freestyle i na koniec otrzymujemy wynik zawarty w procentach. System jest stworzony tak, że nie ma remisów. Jeżeli jest dwóch tancerzy na tym samym poziomie, musimy przynajmniej jeden element ocenić wyżej. Trochę jak w skokach narciarskich, gdzie przy takiej samej odległości, w takich samych warunkach pogodowych, decydują noty za styl. Jeśli bitwy są wyrównane, trzeba szukać detali, które będą decydujące.
Jak wygląda forma takich bitew?
Adam: Pojedynki są w formie jeden na jednego. Najpierw jednak jest runda kwalifikacyjna, zależna od organizatorów. Przy dużej liczbie uczestników mamy dwie mini sceny, na każdej po pięciu sędziów i wtedy odbywają się prezentacje. Tancerze stają w czterech rogach sceny i występują pojedynczo, a sędziowie przyznają im odpowiednią liczbę punktów od 0 do 100, a do tego są jeszcze kategorie czerwona, biała i zielona. Ta pierwsza oznacza brak kwalifikacji. Wyłania się zawsze parzystą liczbę uczestników, czyli np. 128 i ci najwyższym rankingiem mierzą się z tymi z najniższym z zakwalifikowanych. Tak odbywa się pierwsza runda. Z każdego pojedynku wygrany przechodzi dalej, aż dochodzimy do najlepszej „16”. Wtedy zaczyna się tzw. round robin, w której dzielimy uczestników na cztery grupy, a w nich walka odbywa się każdy z każdy. Decydują rundy, po dwie na każdy pojedynek, a w wypadku remisu liczba głosów sędziowskich łącznie w całym pojedynku. I po dwie osoby z każdej grupy przechodzą do najlepszej ósemki, gdzie znów wracamy do systemu pucharowego, w którym przegrywający odpada.
Na dany występ składają się takie elementy jak toprock, footwork czy freeze. O co w tym chodzi?
Adam: Toprock to wszystkie elementy wykonywane na stojąco, footwork to wszystko to, co robimy w pozycji kucznej, przysiadu, schodząc na łokcie, przedramiona czy nadgarstki. Później mamy też power moves, czyli wszystkie figury obrotowe, a na koniec zazwyczaj jest freeze, czyli zamrożenie, Mamy też kombinacje różnych rzeczy, np. go down – zejście między toprockiem a footworkiem czy power movesem, czy burn – tzw. przypalenie, czyli jakiś sposób ośmieszenia przeciwnika za pomocą gestykulacji. Do tego nie można zapominać też o zejściu, bo jeśli wchodzimy z klasą, to z klasą również powinniśmy zejść. I wtedy cała solówka jest zamknięta. Im lepiej zawodnik jest przygotowany, kombinacje są bardziej rozbudowane. Nie ma żadnych obowiązkowych elementów, panuje pełna dowolność. Jeśli jednak chcemy, żeby sędziowie oceniali nas wyżej, musimy pokazać, że potrafimy coś z każdej kategorii.
A czy zawodnik, przystępując do bitwy ma już przygotowany wcześniej układ, czy jest to forma improwizacji?
Adam: Na ten temat jest bardzo duża dyskusja. Niektórzy podchodzą do tego w taki sposób, że robią tylko freestyle i czekają, co się wydarzy. Jednak ja, jako sędzia w obu systemach, uważam, że należy zrobić dwa kroki. Pierwszym jest wytrenowanie. W eliminacjach, by dostać się do round robin, trzeba zrobić wszystko, nawet elementy, których się nie lubi. A potem, kiedy już są trzy bitwy, możemy się bawić i bardziej się otworzyć. Wielu tancerzy z podejściem typowo freestyle’owym nie przechodzi eliminacji, bo ulegają tancerzom przygotowanym bardziej atletycznie. Dlatego moim zdaniem na początku trzeba prezentować elementy wytrenowane, by wejść do gry.
Igor: W moim przypadku tego freestyle’u jest akurat bardzo dużo. Czuję się w tym dużo pewniej. Mam też oczywiście swoje ulubione ruchy i przed pojedynkami planuję, że chcę je zrobić w danej walce. Dochodzi również taktyka na danego przeciwnika, która zawsze jest gdzieś z tyłu głowy.
Jak wygląda scena breakingu w Polsce? Dużo mamy tancerzy i tancerek?
Adam: W tym momencie nastąpił spadek liczby b-boyów i b-girls, ale jest to zauważalne na całym świecie. Mocno wpłynęła na to pandemia koronawirusa, bo wypadło nam sporo miejsc do treningu. Poza tym, co wynika z moich obserwacji, więcej jest tancerzy w miejscach ubogich, gdzie breaking jest drogą, by wyjść na świat. U nas, przez szeroko rozumiany dobrobyt, jest dostępność wszystkiego dookoła, taniec nie ma już takiej wartości. Żyjemy też w czasach, kiedy ludzie chcą mieć efekty bardzo szybko, a w breakingu jest to niemożliwe. Tutaj trzeba lat treningu. Na dodatek, jeśli wychodzimy ze szkoły podstawowej słabo przygotowani po względem fizycznym, gimnastycznym, to później taki dwunasto – trzynastolatek musi sporo nadrabiać na sali treningowej. Do mnie przychodzą dzieci, które chcą się kręcić na głowie, ale nie potrafią zrobić przewrotu w przód… Obecnie mamy dużo obiecujących młodych zawodników, których będziemy starali się promować. Niestety kilka osób, które mogłyby nas reprezentować i walczyć o igrzyska stwierdziło, że zasady, które wprowadza ten system, przede wszystkim antydopingowe, nie są dla nich. Bo, nie ma się co oszukiwać, nie można już sobie pozwolić tutaj na zażywanie jakichś niedozwolonych środków i trzeba przejść na poważne, sportowe podejście. To odstraszyło część sceny, ale na szczęście mamy takich tancerzy jak np. „Wigor”, których wspieramy i mamy nadzieję, że to właśnie oni przyciągną ludzi do breakingu. Igor, dzięki zdobyciu medali mistrzostw Europy, ma różnego rodzaju stypendia i może poświecić się treningom i przygotowaniom, co jest problemem dla wielu, bo kiedy kończą szkoły i dopada ich proza życia, muszą iść do pracy, przestają mieć czas na treningi. Bycie w systemie sportowym pozwala na dostęp dla różnego rodzaju finansowania dla zawodników, co dla ludzi w młodym wieku jest bardzo ważne.
Już niedługo Igrzyska Europejskie w Krakowie, gdzie pojawi się także breaking. To dla Waszego środowiska coś szczególnego?
Igor: Oczywiście, że tak! Wiadomo, że presja będzie dużo większa, bo mamy imprezę u siebie, praktycznie pod nosem, ale przygotowuję się mocno i mam nadzieję udowodnić, że na swojej ziemi jestem w stanie dojść daleko.
Adam: Mamy już jedną kwalifikację dla Igora, natomiast cały czas brakuje nam ekspozycji w mediach. Byliśmy już kilka razy w telewizji, ale chcemy zintensyfikować działania w tym kierunku. W marcu jest kolejna szansa, by zakwalifikować się do Igrzysk Europejskich i bardzo nam zależy, żeby wywalczyć kolejne miejsce.
Czy po brązowym medalu mistrzostw Europy w Manchesterze Igor może zdobyć medal także na Igrzyskach Europejskich?
Adam: Na pewno ma dużą szansę! Celujemy w jego najwyższą formę właśnie na Igrzyska Europejskie. Igor jest młody, bardzo pracowity, a teraz mamy imprezę w Polsce i chcemy wypaść jak najlepiej. Ciśnienie na nas jest z wielu stron. W Manchesterze na ME pokonał takich zawodników, jakich nigdy się nie spodziewałem, że pokona. Cześć zawodników się go boi, bo jest młody, bardzo energiczny, ale też dobrze wpasował się w system i punktuje u większości sędziów. Na dodatek walka toczyć się będzie w Nowym Sączu, czyli w jego rejonie, bo pochodzi z Krakowa, co na pewno jeszcze bardziej go zmotywuje. Dodatkowym plusem jest też to, że będziemy wcześniej znać wszystkich zawodników i pojawi się możliwość przygotowania odpowiedniej strategii.
Czujesz się faworytem?
Igor: Szczerze mówiąc nie. Zawody w Manchesterze były dla mnie takim milowym krokiem, to pierwsza impreza na tym poziomie, w której zaszedłem tak daleko. Chcę wierzyć w to, że jestem w stanie zdobyć medal. Przyłożę się do tego i zrobię wszystko, aby tak się stało, ale nie czuję się głównym pretendentem.
Rywalizacja w breakingu będzie odbywać się w Nowym Sączu. Spodziewacie się dużej mobilizacji fanów?
Adam: Myślę, że to wszystko będzie tak nagłośnione i pojawią się tak znane persony w breakingu, że ciężko byłoby nie przyjechać i ich nie zobaczyć! A przy tym, nie wspierać naszego zawodnika. W naszym środowisku będziemy to mocno nagłaśniać. Będzie szansa spotkać się z największymi tuzami tej dyscypliny i nie trzeba jechać do Nowego Jorku, wystarczy przybyć do Nowego Sącza.